Staszek na wykopkach
Zwykle o tej porze było wszędzie ludzi jak stonek.
Pod szkołami- bo dzieci,
przed galeriami- bo wyprzedaże,
przed monopolowymi- bo studia.
A tu wirus pokrzyżował plany. Ludzie w maseczkach chodzą, nie poznają się nawzajem, albo im tak wygodniej udawać, że nie widzą. A jak się nie widzą, to znaczy, że widocznie nikt tam nie stoi i dwa metry odległości zachowane jak się należy.
Przeprosili się wszyscy z medycyną naturalną co z dziada pradziada kiełkowała i chociaż technologia teraz, taka że mucha nie siada, to jednak wolą jak siada, bo wtedy od razu widać, że naturalne. Nawet już muchy na byle gównie nie siadają.
I Staszek poczytał o ziołach co nieco, bo do tej pory tylko miętę z gumy do żucia znał i zioła prowansalskie, bo pizza posypana była. Ale już że tymianek na gardło i kaszel działa to nie wiedział, a na stany zapalne rumianek i szałwia to też nie.
I się wziął za parzenie, odkażanie i detoks zrobił. Zwykle się napieprzał i naparzał, a teraz napary mu przyszło robić.
Chcąc się odstresować, bo stres odporność obniża bardzo, na wieś do wujka na wykopki pojechał. Hektarów tyle a jak chciał zasięg złapać, to pola nie było. Roboty co nie miara, bo ziemniaki ktoś pozbierać musi, kombajn kombajnem, ale samo się nie zrobi.
I przypomniał sobie, jak to człowiek od natury jest zależny i od pogody też, jak im dolało i robotę przełożyć musieli.
W zamian za to worek ziemniaków do domu przytaszczył, ale już nie na frytki a na zapiekankę zdrową.
Żyje Staszek w mieście teraz, ale o tym że na wsi mieszkał nie zapomniał. I czego się wtedy nauczył pamięta do dziś- buraki jedz, ale buractwa unikaj.
Powiązane posty
O mnie

M A G D A L E N A W R Ó B E L
1987
Wolałabym umieć śpiewać,
ale pisanie wychodzi mi lepiej.
Łączę dobre z lepszym.
Mam to, na co się odważyłam.
Nie żałuję.
Jest dobrze.