W Ikei Staszek był. I zakupy zrobił. Meble. Postawił na swoim i się trzymają nawet. I to nie kupy.

Brimnes, Hemnes i Malm to nie nowe dzieci z Bullerbyn , a sprzęty jego nowe.

Otarł się Staszek o luksus i teraz ma lekką szramę. I ramę do łóżka ma.  Z tekstyliami.

A i hot doga za złotówkę zjadł. Stać go.

Chciał wyposażyć mieszkanie , co by było trochę retro, trochę wintydż, z dizajnerskimi dodatkami, żeby można było grać w planszówki przy kominku, otulić się pledem 130×170 i byłoby całkiem w klimacie Hygge.

A że zamiast kominka, tylko tilajty, a z gier to chińczyk i skrable bez „ą” i „ę”, to bardziej hujnia niż hygge, ale kto biednemu zabroni.

Mijał Staszek w tej Ikei kobiety w ciąży, co to syndrom gniazda mają i tu- jak znalazł- znajdą wszystko co im potrzeba.

Mężczyzn, których kobiety z torbami puściły. Żółtymi. I kazały czekać, bo one teraz będą im urządzać. Być może i sceny, ale niech żyje dom.

I studentów, co nie pogardzą stolikiem  za cztery dyszki, bo kulturka musi być i puste butelki muszą pod czymś stać. Niech żyje dom studencki.

I klientów mijał, co to nie pierwsze zetknięcie ze szwedzkim dizajnem mają, bo szwagier raz płynął promem do Karlskrona i Abby na szpuli się słuchało, więc Skandynawia im znana, a co.

Zainspirował się Staszek i zakupił  inne niezbędne rzeczy:

-wkładkę do szuflady na słoiki, bo zwozi

-pojemnik na torby plastikowe, bo za piątkę

-dywanik łazienkowy

-świeczki, latarenki, plakat i ramki trzy.

I wyszedł ucieszony, bo i zapłacił niewiele.

 

Myśli ktoś- nie ma w życiu nic za darmo.

To niech do Ikei jedzie.

Po ołówki.

0 0 votes
Article Rating
Udostępnij